"Człowiek jest tak dalece osobą, jak ma skryte i samotne życie, którego z nikim nie może dzielić. Jeśli kogoś kocham, będę w nim kochać to, co go najbardziej czyni osobą: milczącą głębię, skrytość, samotność jego osobistego życia, które może przeniknąć i zrozumieć tylko Bóg."


Thomas Merton
"Nikt nie jest samotną wyspą"



sobota, 7 sierpnia 2010

Tatry, ludzie i ja... dalszy ciąg

W innym poście napisałam, że opiszę dalszy ciąg moich przygód z ludźmi.

Podczas mojej pierwszej niedzieli w Tatrach. Spotkałam pewnego mężczyznę tzn. to on mnie zaczepił jak schodziłam do Kuźnic. Na pierwszy rzut oka był zwyczajnym turystą w średnim wieku (w rozmowie wyszło, że ma 40 lat). Wędrował po górach sam. Zaczepił mnie w bardzo oryginalny sposób. Nie powiedział nawet dzień dobry, tylko zadał mi bardzo osobiste pytanie (tzn. wziął mnie za kogoś). Nie będę pisała jakie to było pytanie... Odpowiedziałam na nie dość przewrotnie, bo nie wiedziałam z kim rozmawiam. Na początku trochę się zmieszał, ale po chwili odpowiedział, że jest franciszkaninem i obserwował mnie trochę w pewnym miejscu. Zobaczyłam na jego piersi duża taukę i pomyślałam, że być może jest tym za kogo się podaje. Nie przypuszczałam nawet, że nasze spotkanie może być zwiastunem czegoś bardzo ciekawego. Chyba wzajemnie zaintrygowani swoimi osobami, postanowiliśmy, że trochę ze sobą porozmawiamy. Z racji tego, że to pan mnie zaczepił pierwszy, pozwoliłam mu się trochę wygadać. Na początku opowiedział mi co takiego ciekawego widział, obserwując moją osobę... Hm, nic szczególnego... Pytał czy ja go też widziałam. Przyznałam, że nie, bo byłam zajęta :). Potem opowiedział mi pokrótce jak trafił do franciszkanów. Co robił za nim do nich poszedł. Nagle zaczął mówić, że bardzo lubi czytać książki (pomyślałam, że to nic nadzwyczajnego, jakoś się tak składa, że w jego środowisku to dużo ludzi pasjonuje się książkami). Trochę się zdziwiłam, gdy zaczął mówić, że od lat zaczytuje się w pewnym trapiście amerykańskim. Zamilkłam, żeby móc usłyszeć wyraźnie o kogo chodzi. Czekałam tylko, aż powie, że chodzi o Thomasa Mertona. Uśmiechnęłam się do niego i powiedziałam, że to bardzo ciekawe, bo ja też się w nim zaczytuję. Pomyślałam sobie: kim ty jesteś człowiecze mały (bo był mały ten franek)?? Najpierw zadajesz mi pytanie z "kosmosu", a potem mnie zarzucasz Mertonem, moim ukochanym Mertonem... Ciekawe co z tego będzie? Nigdy bym nie przypuszczała, że mnie "dopadnie" Thomas w Zakopanem. Nie często mi się przytrafia rozmówca, który by coś mertonowskiego czytał. Temat mieliśmy świetny. Braciszek chyba nie mógł się ze mną rozstać, bo odprowadził mnie, tam gdzie się udawałam, choć było mu to nie po drodze :). Pożegnaliśmy się w niedzielę, nie przypuszczając nawet, że spotkamy się jeszcze raz...


W środę następnego tygodnia, w ramach dnia odpoczynku, postanowiłam jechać do Zakopanego. Idąc obiadową porą po Krupówkach widzę jak naprzeciwko mnie idzie niedzielny braciszek. Jakież było jego zdziwienie, jak mnie zobaczył :). Spieszył się do kościoła, bo chciał się trochę pomodlić. Poprosił mnie, żebyśmy spotkali się za pół godziny pod pewną knajpką i zjedli razem obiad. Powiedziałam mu, że w zasadzie to miałam inne plany i nie za bardzo mam ochotę coś jeść. Nalegał, więc się zgodziłam... Spotkaliśmy się. Na dzień dobry stwierdził, że gdyby nie jego zapominalstwo i pewne zaniedbanie to byśmy się nie spotkali, bo byłby już w drodze do Krakowa... Myślę sobie OK, może i tak :), no, ale się spotkaliśmy. Obiad nam się trochę przedłużył - do godzin kolacyjnych. Niesamowite o ilu rzeczach mogłam z nim pogadać. Jak wiele tematów przerobiliśmy. Gadaliśmy w sumie z 4 godziny. Mówiliśmy podejrzewam o wszystkim. O życiu, jak na nie patrzymy, jak do niego podchodzimy, o przyszłości, o rodzinie, o rodzinach, o związkach, o relacjach, o Kościele, o słabościach, o problemach tu i tam, o jego wspólnocie, o jego wyborach, o jego drodze, o miłości, o potrzebach człowieka i naszych osobistych potrzebach, o Mertonie po raz kolejny, o wędrowaniu, o pielgrzymowaniu, o szukaniu i o odnajdywaniu, o "rozdarciach", o napięciach, o wrażliwości, o tym kim jesteśmy, za kogo się uważamy, w jakim kierunku patrzymy, co sobie myślimy, o doświadczeniu, o podejmowaniu decyzji, o czasie, o unikaniu... I nie wiem o czym jeszcze, ale to było bardzo cenne... Wygadałam się... Dzisiaj wiem, że bardzo mi brakuje takich właśnie rozmów o rzeczach najważniejszych. O rzeczach, którymi żyję w "moim małym świecie" :). Braciszek pozwolił sobie powiedzieć parę rzeczy od siebie. Powiedział, że po tym co usłyszał to bardzo trudno będzie mi znaleźć męża :). Popatrzył mi głęboko w oczy i pozwolił sobie dodać, że jest pewien, że wiem o co chodzi, ale on sam mi tego nie powie... :) Hehehe to była bardzo ciekawa scena. Uśmiechnęłam się do niego i przyznałam mu rację, że chyba wiem co miał na myśli... (nie będę ukrywać, że kandydatów to ja jakoś nie widzę, no, ale kto wie...) Podpytywał się o znajomość pewnych grup ludzi... Czy coś wiem na ich temat? Czy myślałam kiedyś o pewnej formie życia? I takie tam... Szalony!... Na koniec powiedział, że gdyby nie jego 40 lat i stan to by się ze mną ożenił... (chyba w podświadomości stwierdziłam, że kończę z gadaniem z facetami w średnim wieku :) )O zgrozo :/............... Uśmiałam się na ten tekst zdrowo :). Choć jednocześnie przyznam się, że w środku zrobiło mi się przykro...

Żałował, że już wyjeżdża z Zakopanego... Odprowadziłam go na dworzec i tam się ciepło pożegnaliśmy.

Nie mam zielonego pojęcia kim był ten człowiek w rzeczywistości, ale łatwość rozmowy z nim i powaga naszego spotkania nie opuszcza mnie do dnia dzisiejszego...

Jak dam radę to może jeszcze coś napiszę w tym temacie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz